Intuicja mnie nie myliła – nie chciałam tego słuchać. Poczułam się wystarczająco źle, gdy nieznajomy nazwał mnie spiętą, a ja mogłam tylko zaprzeczać albo, jak się okazało, przelecieć go. Kiedy mówiła mi to siostra – ktoś, kto dobrze mnie zna – nie dało się tego tak łatwo zignorować.
CytatybazaQuentin TarantinoTo jest ciekawe, zawsze chciałem nakręcić western i [...] To jest ciekawe, zawsze chciałem nakręcić western i wiedziałem, że kiedy to zrobię, to będzie to w estetyce sphagetti westernu. Z drugiej strony, zawsze chciałem nakręcić film, który opowiadałby o niewolnictwie. Chciałem pokazać, jak wyglądała ameryka w tamtych czasach. Nieco podobne cytaty Nieco obłąkania jest zawsze w miłości, lecz i w obłąkaniu jest zawsze nieco rozsądku. Tak więc żyję bez tłuszczów, bez mięsa czy ryb, ale czyniąc tak czuję się całkiem nieźle. Zawsze wydawało mi się, że człowiek nie narodził się, aby być drapieżnikiem. To oczywiście kłamstwo, co czytałaś o mojej religijności; kłamstwo, które jest raz po raz powtarzane. Nie wierzę w osobowego Boga i zawsze otwarcie się do tego przyznawałem. Gdybym jednak musiał znaleźć w sobie coś, co miałoby aspekt religijny, to byłaby to bezgraniczna fascynacja strukturą świata, jaką ukazuje nam nauka. Ruch wyzwoleńczy klas proletariackich jest zawsze związany z fermentem wśród kobiet. Najbezpieczniej jest zawsze w więzieniu. Tam naczelnik musi dbać o twoje jedzenie i warunki życia. Nie przeczę, władza to ciężki kawałek chleba. Tak się jednak dziwnie składa, że zawsze jest dużo więcej chętnych do władzy niż stanowisk do obsadzenia. Przeważają recydywiści – sam już dwa razy byłem ministrem, choć nikt mnie nie zmuszał. Nie można gospodarki napełnić jak gąbki pieniądzem. Trzeba mozolnie budować zaufanie do pieniądza. Nikt nie przegrał na mocnym pieniądzu, zawsze się przegrywa na inflacji i ludzie to rozumieją. Zawsze traktowałem jako komplement słowa Lecha Wałęsy na zjeździe „Solidarności”, że nasz program prywatyzacji jest bandycki. Czuć było w tym uznanie. Inna rzecz, że to bardzo ciekawe, jak daleko władza w PRL mogła iść, żeby mnie zniszczyć i skompromitować. Naprawdę sam chciałbym zobaczyć wszystkie dokumenty, jakie bezpieka na mnie przygotowywała. A jest tego tony i całe magazyny. Wiele z nich, z tych, które dostałem z IPN, jest, muszę przyznać, nieźle zrobionych i wielu nabierało się na to i nabiera. Nawet na te podbite kartoflem! I tym grają przeciwko mnie frustraci i zakompleksieni mali ludzie. Słabe mają argumenty, bo nigdzie nikt nie znajdzie żadnego mojego oświadczenia, żadnej podpisanej przeze mnie deklaracji czy zgody na współpracę. Nie znajdzie, bo nigdy jej nie było. powiązane hasła: PRL Moja rola była kompletnie inna. Można powiedzieć dobra i zła. Może byłem gdzieś niezręczny i kogoś wsypałem, ale nie to, że byłem agentem. Nie to, że chciałem kogoś zdradzić. Nie byłem agentem, nie pracowałem na tamtą stronę (...). Przysięgam i niech mnie szlag trafi, jeśli kłamię.
Mogłabym nazywać ją jakkolwiek, nie ma to dla mnie znaczenia. Ale nie mamo, bo mamę mam tylko jedną. Przykro mi, że mąż tego nie rozumie i próbuje mi narzucić swój światopogląd. On do moich rodziców od lat mówi "mamo" i "tato", ale nikt go do tego nie zmuszał. Sam zdecydował, jak będzie się do nich zwracał. Marek wścieka
Dawid Hanc, obecnie piłkarz rezerw Zagłębia Lubin, zyskał w Polsce popularność dzięki pewnemu filmikowi, który z pewnością widziała większość z Was. Co dziś dzieje się z „Młodym następcą Cristiano Ronaldo”? Jakie były kulisy powstania tego legendarnego już filmiku? Na wszystkie nurtujące pytania odpowiedział w rozmowie z portalem „ sam zainteresowany. 23 września 2012 roku. To właśnie wtedy w internecie, a dokładnie w serwisie youtube, pojawił się film z udziałem Dawida Hanca. Za nagranie materiału odpowiadał ojciec Dawida, który nazwał film z umiejętnościami swojego syna „Młody następca Cristiano Ronaldo Dawid Hanc 10 lat”. Tytuł okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż do dziś film uzbierał ponad 34 miliony wyświetleń! W 2018 roku próbowano powtórzyć sukces sprzed lat, jednak nowszy materiał z umiejętnościami Hanca obejrzano „tylko” 360 tysięcy razy. Głównie przez chwytliwy tytuł film zyskał dość dużą popularność w Polsce. Jako że w 2012 roku youtube nie był tym, czym jest teraz, to nagranie zostało obejrzane wiele razy także poza granicami naszego kraju. Film z udziałem obecnego piłkarza Zagłębia Lubin zyskał tak dużą popularność, że na różnego rodzaju grupach czy forach co jakiś czas wraca jego temat. Hanc drugim Ronaldo nie został, obecnie gra w rezerwach Zagłębia Lubin. Obecnie III liga Kariera Dawida Hanca z pewnością nie potoczyła się tak, jakby chciał tego zarówno sam piłkarz, jak i jego ojciec. Obecnie Dawid ma 19 lat i po kilku latach treningów w akademii Zagłębia Lubin, wciąż nie doczekał się debiutu w pierwszej drużynie. W tym sezonie 19-latek rozegrał 13 spotkań na poziomie III ligi, gdzie zdołał strzelić do tej pory jedną bramkę. W ostatnim czasie miał okazję trenować z pierwszą drużyną, jednak na ten moment do Ekstraklasy jest mu jeszcze daleko. – Pracuję na to, żeby dostać szansę pokazania się w Ekstraklasie. Chcę profesjonalnie grać w piłkę, wszystko poukładałem pod ten sport. Wierzę, że to zaprocentuje w przyszłości. Nie chcę deklarować, że za kilka lat będę grał w Ekstraklasie czy w ligach zagranicznych, bo nie wiem co przyniesie przyszłość. W piłce trzeba mieć szczęście i musi też dopisywać zdrowie – powiedział Dawid Hanc. Kulisy powstania filmu Tak jak już wspomnieliśmy, za nagraniem filmu stał ojciec Dawida Hanca, Bogdan. W najnowszym tekście na portalu „ pojawiły się wypowiedzi zarówno syna jak i ojca. Jak się okazuje, to ojciec piłkarza zainicjował nagranie i wrzucenie filmu do sieci, a Dawid się na to zgodził. – Pamiętam, że wyszło to intuicyjnie. Byłem z tatą na boisku i w pewnym momencie powiedział mi, że będzie mnie nagrywał i zasugerował, żebym porobił parę zwodów. Od tego się zaczęło, a później sukcesywnie dogrywane były kolejne fragmenty, które zostały wykorzystane w tym głównym filmie. Tata mi mówił, że zrobił to po to, żeby później łatwiej mi było trafić do innych klubów, którym porozsyła ten film – opowiedział Dawid Hanc. – Myślę, że najważniejsze było to, że tata nic nie robił za moimi plecami. Wszystko mi mówił i ze mną konsultował. Do niczego mnie nie zmuszał. Też chciałem, żeby powstał ten film. Ani tata ani ja nie znaliśmy się na montażu. Pomógł nam mój kuzyn, dodał fajną muzyczkę, a decyzja o publikacji tego filmu była nasza wspólna – zaznaczył piłkarz. – Pomysł był taki, żeby nagrać to, co potrafi Dawid i pokazać to też innym. Aczkolwiek nikt nie sądził, że to zrobi taką furorę w sieci. Historia jest taka, że po prostu wziąłem zwykły aparat i nagrałem filmik, a decyzja o publikacji była nasza wspólna – dodał ojciec 19-latka. źródło: weszło About Latest Posts Przygodę z pisaniem tekstów rozpocząłem w 2018 roku. Regularnie śledzę kilka dyscyplin sportowych, lecz piłka nożna jest dla mnie numerem jeden. Na co dzień jestem studentem drugiego roku ekonomii. W wolnym czasie staram się regularnie uczęszczać na siłownię.
Nie stosujcie tego w domu. To taki szybki wniosek na który wpadłem dziś przed końcem czytania. Ksiazka ma w sobie dużo wskazówek do tego jak przekraczać granice. Mimo bólu cierpienia warto spróbować robić coś co jest poza naszymi normami. Dla mnie dużo motywacji do biegania i pokonywania trudności. Jest dobrze napisana.
Pan Michał jest bezdomny. Choć ma za sobą kilka wyroków, bardzo chce, by jego ścieżki w końcu zaczęły się prostować. I tak się dzieje. Zrobił kilka kursów zawodowych, pracował, gdzie mógł. A potem przyszedł koronawirus. Mimo wszystko nie traci nadziei i mówi, że skoro jest wierzący, to musi żyć dobrze.„Duszę miałem trochę rogatą”Pan Michał ma 64 lata, urodził się na Solcu w Warszawie, wychował na Grochowie. Jak sam o sobie mówi, „duszę miał trochę rogatą”, więc i w szkole trudno było się utrzymać. Wywalali, choć stopnie miał jako takie, tylko zachowanie nie najlepsze. – Zawsze wchodziłem w jakieś nienormalne sytuacje, z własnej woli oczywiście, nikt mnie do tego nie zmuszał. No i tak to się umarł, gdy pan Michał miał 6 lat. Mama wychowywała go sama. Kiedy zachorowała na płuca, trafił do domu dziecka. Miał jeszcze babcię, ale ta chorowała na astmę, więc nie mogła się nim zająć. Po domu dziecka był zakład potem pierwszy wyrok, kolejny… W sumie około 12 lat. Ostatni raz w więzieniu był dwa lata temu. – Znowu towarzystwo, trochę łatwiejszego życia. Pieniądze robią swoje, a ja jakoś nie potrafiłem uczciwie zarobić. I tak się zaczęły a to oszustwa, a to złodziejstwa, kombinacje, lewe handle, dancingi, knajpy, dolary… A jak interesy, to i gorzała, ale jakoś nie wpadłem w picie. Bokiem mi to omija Grochów, bo „zna te mety, i wie, że to nie byłaby szczęśliwa impreza”. Twierdzi, że „w więzieniu nie powinno być dobrze, żeby człowiek nie wracał”.„Wylądowałem w lesie”Nie zawsze był bezdomny, nie zawsze mieszkał w lesie. Teraz, z przerwami na więzienie, las jest jego domem od 8 lat. – Jak miałem wynajęty pokój na trzy dni w hostelu, to ściągnąłem kołdrę i poszedłem na podłogę, bo mi było za miękko, nie chciałem się że nawet zaczęło mu się w tym lesie podobać. Ma tu „Boże radio – śpiewające ptaki, dywany z trawy i niebo, i gwiazdy”. Żartuje, że 5 razy w roku zmienia ściany i sufity. – Jak jest ulewa, to trochę zmoknę, ale nie bardzo. Zbudowałem sobie taką gawrę w tym lesie. Mam taki kij, mojego pomocnika, bo w tym lesie różnie bywa, czasem tam biją bezdomnych, okropne czasy, więc trzeba się bronić. Tam sobie śpię tak do wysypiam się, nikt mi nie chrapie, najwyżej ptak czy jeż, jak mu w puszce zostawię trochę jedzenia. Parę razy dzik do mnie podszedł. Ale zwierzę normalnie nie rusza człowieka, to człowiek dla człowieka jest czasem jak zwierzę…Na Grochowie ma starych znajomych, ale nie chce do nich wracać. Raz nawet jednego spotkał, ale, jak mówi, jakby wsiadł do jego mercedesa i pojechał na stare śmieci, to „byłoby to samo, co wcześniej”. Mówi, że to przez wiarę. Jest teraz chrześcijaninem i chce żyć uczciwie. – No prowadziłem to życie tak, jak prowadziłem. Nie ma innej drogi, taką mam, chcę ją teraz przejść z Bogiem. Nie dlatego, że się boję, że nie będę miał życia wiecznego, nie o to chodzi. Po prostu że „głowę ma jeszcze trochę w więzieniu, a obowiązki już wolnościowe”, dlatego momentami nie jest mu łatwo. Ale stara się doceniać pomoc, którą otrzymuje i z nadzieją patrzy w przyszłość. – Mam dobrych urzędników, robią, co mogą, żeby mi pomóc, ale też mają swoje ograniczenia.„Zapragnąłem być ochrzczony”– Pewnego dnia na tych ulicach, bo byłem tam już parę lat, pomyślałem, że coś muszę zmienić. Nie byłem ochrzczony, bo mój ojciec był z KPP (Komunistyczna Partia Polski), rodzice nie przywiązywali do tego wagi. Poszedłem do brata Michała, kapucyna, i powiedziałem, że chcę się ochrzcić. Zacząłem chodzić na religię, uczyć się do chrztu, no ale znowu musiałem iść siedzieć. Nie było mnie dwa lata. Po powrocie chwilę znów się przygotowywałem, ale znowu mnie zwinęli, no i zniknąłem tym razem na cztery lata… Po powrocie wróciłem do kapucynów i znów zapragnąłem być cztery lata, o których mówi pan Michał, to sprawa za oszustwa finansowe, do których ostatecznie sam się przyznał, bo gryzło go sumienie. – Ja nie mam do nikogo pretensji, tak nawywijałem, że musiałem zostać ukarany. Siedziałem za swoje, zasłużyłem na to.– Czemu właściwie chciał się pan ochrzcić? – pytam. – No bo uwierzyłem, że jest Bóg, że jest Jezus Chrystus. Raz, jak byłem w celi, miałem takie wewnętrzne doświadczenie, zobaczyłem taki mur, który się wali. I zrozumiałem, że trzeba zacząć rozwalać ten mur od środka, od swojego wnętrza, bo z zewnątrz to nic nie da. Po chrzcie brat Michał powiedział mi, że moje grzechy są odpuszczone, ale mam sumienie, no i właśnie to sumienie mi nie dawało wtedy mówi, nie jest łatwo być wierzącym i żyć przykazaniami. – Mam lata naleciałości, nie da się tak od razu zmienić, ale krok po kroku… Trudno mi nieraz przebaczać, a powinien, bo jestem chrześcijaninem. Albo wierzysz, albo nie wierzysz. Nie ma, że jutro albo pojutrze… Ale najpierw musiałem siedzieć, żeby to zrozumieć.„Jezusowi najwyraźniej coś się we mnie spodobało”Ważną osobą w życiu pana Michała jest Joanna, którą bezdomni nazywają „mamą”. Nią też się stała dla pana Michała. Z tym, że chrzestną.– Poznałem panią Joannę. Ona mi zaufała, takiemu wariatowi, spojrzała na mnie raz, drugi, trzeci, i powiedziała – „wierzę w ciebie”. Jak to usłyszałem, to pomyślałem, że muszę coś ze sobą zrobić, że muszę iść do że w jego życiu wiele jest sytuacji, które sprawiają, że nie może nie wierzyć. Za cud uważa np. to, że spotkał panią Joannę. I to: – Po chrzcie, wchodząc do lasu, ktoś może powiedzieć, że byłem pijany, ale nie, ja wtedy, chyba oczyma duszy, widziałem Jezusa Chrystusa, który był uśmiechnięty, nie taki poważny, jak na obrazach. I wtedy pomyślałem, że coś Mu się we mnie spodobało, skoro tak się uśmiecha.„Chciałbym uczciwie pracować”Pan Michał przed epidemią koronawirusa pracował w różnych miejscach. Zrobił nawet kursy zawodowe, ma uprawnienia pomocnika kuchennego i pomocnika gospodarczego. Odbył też staż. Żeby mu „żadne głupoty do głowy nie wpadały”, chodził też pomagać ojcom kapucynom, którzy prowadzą jadłodajnię dla organizował sobie czas, by od rana mieć zajęcie. Teraz jest gorzej. – Najgorsza jest sobota i niedziela, bo wszystko jest pozamykane, nie ma gdzie pójść. Siedzę trochę w parku, jeżdżę metrem, no i tak mi ten czas leci, raz pada deszcz, raz jest pan Michał mimo wszystko nie narzeka i ma nadzieję na lepszy ma plany? Uczciwie pracować, wynająć jakiś pokój. – Dwa tysiące by mi wystarczyło, mało jem, żołądek mi się przez to moje życie skurczył. Chcę normalnie, uczciwie żyć. Trochę jest z tym problemów, ale mam nadzieję, że to wszystko się poukłada. Uważam, że bardzo dużo ludzi mi pomaga, nawet bardziej niż także:Kard. Krajewski: biskupi, kardynałowie, księża, wyjdźcie do bezdomnych!Czytaj także:Po latach fotografowania osób bezdomnych znalazła wśród nich… swojego ojca
Translations in context of "Nigdy nie zmuszał mnie" in Polish-English from Reverso Context: Nigdy nie zmuszał mnie do niczego, uczenia Wing Chun czy pomaganiu w szkole.
CytatybazaSean ConneryZawsze nienawidziłem tego przeklętego Jamesa Bonda. [...] Zawsze nienawidziłem tego przeklętego Jamesa Bonda. Chciałem go zabić. Nieco podobne cytaty Nieco obłąkania jest zawsze w miłości, lecz i w obłąkaniu jest zawsze nieco rozsądku. Tak więc żyję bez tłuszczów, bez mięsa czy ryb, ale czyniąc tak czuję się całkiem nieźle. Zawsze wydawało mi się, że człowiek nie narodził się, aby być drapieżnikiem. To oczywiście kłamstwo, co czytałaś o mojej religijności; kłamstwo, które jest raz po raz powtarzane. Nie wierzę w osobowego Boga i zawsze otwarcie się do tego przyznawałem. Gdybym jednak musiał znaleźć w sobie coś, co miałoby aspekt religijny, to byłaby to bezgraniczna fascynacja strukturą świata, jaką ukazuje nam nauka. Ruch wyzwoleńczy klas proletariackich jest zawsze związany z fermentem wśród kobiet. Najbezpieczniej jest zawsze w więzieniu. Tam naczelnik musi dbać o twoje jedzenie i warunki życia. Nie przeczę, władza to ciężki kawałek chleba. Tak się jednak dziwnie składa, że zawsze jest dużo więcej chętnych do władzy niż stanowisk do obsadzenia. Przeważają recydywiści – sam już dwa razy byłem ministrem, choć nikt mnie nie zmuszał. Nie można gospodarki napełnić jak gąbki pieniądzem. Trzeba mozolnie budować zaufanie do pieniądza. Nikt nie przegrał na mocnym pieniądzu, zawsze się przegrywa na inflacji i ludzie to rozumieją. Zawsze traktowałem jako komplement słowa Lecha Wałęsy na zjeździe „Solidarności”, że nasz program prywatyzacji jest bandycki. Czuć było w tym uznanie. Zawsze czułem szacunek dla Krakowa. Uważam go bardziej za stolicę Polski niż Warszawę. Moim zdaniem, powinno przenieść się stolicę do Krakowa. To jest mały zakompleksiony człowiek, który próbuje zniszczyć tamten dorobek. Całe życie Lech Kaczyński trząsł się ze strachu, a teraz kiedy mu wolno, pokazuje jaki jest ważny. Są takie łajniaki, które można przystawić do miodu, ale one i tak zawsze wrócą do łajna. I są tacy ludzie w Polsce jak Kaczyńscy i Zybertowicze, którzy zawsze w łajnie będą grzebać.
Premier Morawiecki: "Marzy mi się, by nie rozbijać prawdy o Marcu '68 i by nikt nie zmuszał nikogo do przepraszania. Sprawcy są gdzie indziej" Polityka opublikowano: 2018-03-07 18:03:48+01:00; aktualizacja: 2018-03-07 19:08:33+01:00
Rozkminy ciąg dalszy, czyli mitingowe przemyślenia, czyli moi wrogowie, czyli początek abstynencji i Jasiowa przekora. Od wielu lat była żona (niech będzie Cecylia) gderała (tak wtedy myślałem) w kwestii mojego "piwkowania". A że za dużo, a że za często itp. Woda na młyn alkoholowej choroby. Że ja mam problem?! Przecież wszyscy po pracy piją piwo. Wszyscy na weekend spożywają alkohol. Po to jest weekend żeby się wyluzować. Dwanaście lub trzynaście lat temu straciłem prawko na rok za jazdę pod wpływem. Cecylia - wróg nr. 1 po konsultacji ze mną umówiła mnie na wizytę w Centrum Pomocy Kryzysowej. Poszedłem, pogadałem. Zakłamanie, nieszczerość, mechanizm iluzji i zaprzeczeń pomogły mi zrobić z siebie ofiarę systemu i ominąć szerokim łukiem myśli o terapii, czy chorobie w ogóle. I tak bujałem się w zakłamaniu do początku tego roku. Między wierszami, bo oczywiście nie wprost poprosiłem Cecylię o pomoc. Odmówiła. Powiedziała, że nie chce ze mną o tym gadać i tu pojawił się Jaś ze swoją przekorą. Acha, nie chcesz mi pomóc, to zrobię Ci na złość i sam sobie poradzę. W połowie lutego Cecylia wyprowadziła się z sypialni (to była formalność, bo od 2017 roku nic między nami nie było). To była dla mnie dodatkowa motywacja. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale Cecylia była dla mnie gigantycznym wyzwalaczem. Nie byłem w stanie funkcjonować w jej pobliżu na trzeźwo. Jej zaborcza "miłość" i chorobliwa zazdrość były udręką. W marcu przypomniałem sobie o wizytówce z Centrum Pomocy Kryzysowej i zadzwoniłem z niewielką wiarą, że numer jest aktualny. Był. Umówiłem się na spotkanie. Poszedłem na spotkanie. Po rozmowie Pan stwierdził, że tu mi już nie pomogą i nakazał iść do poradni od uzależnień. Nie. Nie zasugerował, nie doradził. Nakazał! Nie jutro, nie za godzinę. Teraz! Pojechałem, wyszukując oczywiście tysiąc powodów ,żeby tam nie dotrzeć. Pocałowałem klamkę, bo rejestracja tylko telefoniczna (covid). Spisałem numer, ale oczywiście nie zadzwoniłem od razu, tylko po powrocie do domu. Nikt nie odebrał. Czyli nie jest ze mną źle skoro opatrzność tak chce. Dla pewności zadzwoniłem drugi raz. Opatrzność potwierdziła. Nikt nie odebrał. Dwie godziny później zadzwonił telefon z poradni. Byłem dwunasty w kolejce, szacunkowy czas oczekiwania to trzy miesiące. Czyli nie jest ze mną źle skoro opatrzność tak chce. Po miesiącu jednak zadzwoniłem. Dla pewności. Nikt nie odebrał, ale pól godziny później oddzwoniono. Awansowałem o pięć oczek. W pierwszym tygodniu maja telefon z poradni (opatrzność zmieniła zdanie?), za tydzień wizyta. No i tu już skończyły się moje argumenty. Poszedłem, pogadałem, oczywiście wszystko w mechanizmach iluzji i zaprzeczeń, ale już ze sporą dawką strachu, że jednak jestem chory. Dostałem do poczytania i podpisania kontrakt na terapię opiewający na dwa lata, zalecenie pójścia na grupę terapeutyczną i termin kolejnej wizyty za tydzień. Broniłem się przed grupą, bo jak to? Nie no grupa?! Obcy ludzie i mam mówić, że jestem chory, a przecież... a może jednak... nie no, nie jestem... ale kontrakt dostałem... Poszedłem, bo przecież jeśli nie jestem chory, to mnie wygonią. To jest doskonała myśl . Nie wygonili... ups... Po trzech tygodniach abstynencji zapiłem i tylko czas i miejsce uchroniły mnie przed ciągiem alkoholowym. Wstyd było się przyznać na grupie i nawet myślałem żeby nie mówić, bo przecież nikt z grupy nie mógł mnie widzieć w Częstochowie w środku nocy. Postawiłem jednak na szczerość. Nie było hejtu, nie było krytyki, tylko bardzo konstruktywne informacje zwrotne. A gdzie w tym wszystkim moi wrogowie? W trakcie picia byli nimi wszyscy, którzy sugerowali, że mam problem. Największym jestem ja sam. Pacjent zero. Wciąż szukam usprawiedliwienia i winy poza sobą, ale nikt mnie nie zmuszał do picia w samotności, do picia po kryjomu. Przyczyny leżą pewnie wszędzie i gdybym miał tamte lata, a ten rozum... Gdybanie nie poprawia mi samopoczucia. Było minęło, może terapia odkryje przyczynę, która leży pewnie głęboko w dzieciństwie, w tragicznej śmierci brata, chlaniu ojca... A Jasiowa przekora jest w każdym zakątku mojego umysłu. Ja wiem, że muszę naprawić ten zawias w szafce i Cecylia nie musi mi tego powtarzać co pół roku. Na razie tak mam i w zmianie tego paradoksalnie pomaga mi alkoholizm. Na grupie, na mitingach nie mówią mi co mam robić, a ja nauczyłem się słyszeć ludzi, a nie tylko ich słuchać. By dojść do źródła, trzeba płynąć pod prąd. S. J. Lec Michał, alkoholik Za tę wiadomość podziękował(a): ursa, szekla, Tsubasano, jerzak, Alchemia, darek70, Alex75, marcin, Teo70, Krysia 1967, Romek83, Milka, em85
Tłumaczenia w kontekście hasła "nikt mnie nie uświadamiał" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Nawet ja wiem, że to rasistowskie, a nikt mnie nie uświadamiał.
Synowie wielkich piłkarzy niejednokrotnie próbują iść w ślady sławnych ojców. Wychodzi bardzo różnie: Erling Haaland jest na najlepszej drodze, by po wielokroć przebić ojca, Paolo Maldini nie musiał mieć żadnych kompleksów przed Cesare, ale taki George Weah Jr mimo szkolenia w PSG nie osiągnął nic, Enzo Zidane zamiast rządzić Królewskimi, kopie się w Polsce ciekawym przypadkiem jest rodzina Domarskich. Rafał, syn strzelca legendarnej bramki na Wembley, był nawet w pewnym momencie rewelacją ligi i miał ofertę z Legii Warszawa. Niestety, jego karierę w wieku 24 lata poskładały tym czy cień sławnego ojca pomaga czy przeszkadza. O tym jak jego tata próbował ujmować presji, ale też zaszczepiać odpowiedzialność. O Stali Mielec z czasów, gdy organizacyjnie nie trzymało się tam kupy nic, o walce o piłkę, o kryzysie, gdy nie mógł jej już więcej DOMARSKI: Mecze taty znałem z telewizji. Jak mnie zaczęła interesować piłka, tata był już w Chicago, grając w tamtejszej Wiśle. Wszystkie decyzje, że idę na piłkę, na treningi do Stali Rzeszów, podejmowała było dorastać z ojcem na odległość?Na pewno, widywałem go w TV. Brakowało go, ale taki miał zawód, rozumiałem to. Przynajmniej raz w tygodniu były rozmowy telefoniczne, widywaliśmy się na święta, czasem wracał na tydzień, czasem na miesiąc. Wtedy, gdy był w domu, chciałem z nim spędzać każdą pan od taty jakiś prezent z Ameryki, który był chlubą dzieciństwa?Dostałem dres Adidasa z Wisły Chicago, mam do dzisiaj jego zdjęcia. Dostałem też korki pomarańczowe, spałem w nich nawet. U nas jeszcze długo takich nie pierwszy raz zobaczył pan bramkę taty na Wembley?Przy okazji jakiejś rocznicy. Minęło parę lat nim uświadomiłem sobie jak ważną bramkę tata odczuwalny ten cień taty za pana plecami?Tak, cały czas. Czy w szkole, nawet nauczyciele i dyrekcja, czy stawiając pierwsze kroki w piłce, wszędzie gdzieś odczuwało się: a, to ty jesteś synem Jana czy przeszkadzało?Do pewnego czasu było to miłe. Człowiek był i jest dumny z osiągnięć ojca. Ale w niektórych momentach nie pomagało. Może łatwiej było nawiązać mi kontakt z ludźmi, łatwiej było coś załatwić, ale zawsze było też porównanie. Byłem ledwie trampkarzem, a na każdym kroku czułem, że oceniają mnie przez pryzmat ojca. Ciężko mi z tym było początkowo. Zagrałem dobrze, strzeliłem, a i tak słyszałem:– A, ty to syn Jana Domarskiego? Ojciec jest się czasami, jakby każdy próbował mi wrzucić kamyczek do ogródka. Później uświadomiłem sobie, że nie mam na to wpływu, że tak będzie zawsze i jedyne co mogę zrobić, to się z tym byłem już zawodowcem, żartowałem z tego. Na przykład na kolejne pytanie dziennikarza odpowiadałem:– Jestem zdecydowanie też taka historia w Stali, że rzeszowski dziennikarz zaszedł mi za skórę. W tamtych czasach w gazecie, w której pracował, podawano wyniki z najróżniejszych lig. Dziennikarze wiedzieli, że ja i tata chodzimy na mecze, że wiemy co w trawie piszczy. Jak takiego zapamiętałem ze złej strony, wiedziałem, że na meczu nie był, podawałem mu zły wynik i tak szło to do koledzy z szatni jak do pana podchodzili? Problemem synów znanych piłkarzy jest często to, że według towarzyszy z boiska są forowani. Sebastian Mila, nawet gdy dostał powołanie do kadry juniorskiego rocznika, słyszał tylko: a, bo jesteś synem dawali tego poznać po sobie, ale dochodziły do mnie takie głosy, że jest mi łatwiej, że jak jest turniej, a ja dostaję nagrodę dla najlepszego zawodnika, to wielu pod nosem mówi niejedno. Jedyne co mogłem zrobić, to w następnym meczu i następnym turnieju udowodnić, że na nagrodę zasłużyłem. Bolało czasami, ale z każdym dniem byłem w domu presja, by został pan piłkarzem?Nigdy. Ze strony ojca nie było żadnego pan alternatywny pomysł na życie czy zawsze liczył się tylko futbol?Nie miałem dylematu, nic innego mnie nie interesowało. Boisko było dla mnie wszystkim. Ale początki nie były łatwe, ponieważ w momencie, kiedy byłem rocznikiem komunijnym, wpadłem pod auto. Graliśmy na podwórku – wtedy grało się „na ławkach” – piłka przeleciała na drugą stronę, ja nie patrząc pobiegłem za nią i stało poważne złamanie nogi. Wdała się też gangrena. Było zagrożenie amputacji. Wyciągnięto mnie ze szpitala w Rzeszowie i ratowali mnie w Piekarach Śląskich. Czekało mnie 9-12 operacji. Dziewięć miesięcy spędziłem bez rodziców. Na oddziale był zakaz ich wstępu, tylko wizyty gościnne. Pamiętam zazdrość, bo inne dzieci, jak pochodziły z Piekar, to chociaż rodzice podchodzili pod okno i jakiś ten kontakt codzienny jednak był. Ja widywałem swoich może raz na tydzień, robiliście dziewięć miesięcy na oddziale?Mieliśmy normalnie szkołę, nauczyciele przychodzili na oddział. Poza tym dużo graliśmy w karty. Na mundial w Hiszpanii dostałem od taty mały czerwony telewizorek. To była wielka radość. Pamiętam, była na oddziale duża dyscyplina, o 21 zaczynała się cisza nocna, ale ordynator pozwolił mecz z Peru, który zaczynał się później, obejrzeć ze starszymi się pan czuł, gdy pierwszy raz po wyjściu ze szpitala zagrał mecz?Radość duża, ale i kłopoty. W nodze zbierała się ropa. Owijałem ją bandażem, żeby trener nie widział. Czasami nie mogłem zginać nogi. Tak to się objawiało, co trzy miesiące, co pół roku, wykwitała ropna gała i musiałem iść do szpitala, gdzie zakładali mi drenaż. W końcu pewien lekarz powiedział mi, że muszę wzmocnić nogę. Zacząłem więc dodatkowo biegać. Wstawałem z samego rana, przed szkołą, by zrobić przebieżkę. Poza tym również rower, boisko… I faktycznie, to pomogło. Choć wątpię, by tamten lekarz był takim optymistą, gdybym mu powiedział, że chcę uprawiać sport wyczynowo. Chciał raczej bym normalnie którym momencie pana tata wrócił z USA do Polski?Jak byłem w trampkarzach. Ojciec przychodził na wszystkie moje mecze. To było bardzo mobilizujące. Nigdy nie zasiadał gdzieś blisko, często siedział sobie w samochodzie i stamtąd oglądał, ale ja zawsze go widziałem. Podpowiedzi nie było, chyba, że tego chciałem. Dopiero jak go spytałem, wtedy ocenił. Ale starał się ujmować mi ojca, która zapadła panu w pamięć?Najbardziej zapadł mi w w pamięć… jej brak. Gdy miałem swój najlepszy sezon w Mielcu, skontaktowała się ze mną Legia Warszawa. To był sezon 94/95, czas Legii idącej na mistrza, później grającej w Lidze Mistrzów. Nie byłbym rzecz jasna pierwszym napastnikiem, raczej trzecim, młodym uczącym się, ale jednak w bardzo mocnej telefon z informacją, że jest zainteresowanie, zapytali, czy mogą do mnie przyjechać, oczywiście zgodziłem się. Sytuacja była postawiona tak, że mam dwie godziny na decyzję i jeśli jestem na tak, od razu jadę na zgrupowanie. Wtedy zadałem ojcu pytanie: co mam robić? Czy zostać jeszcze w Mielcu, gdzie wszystko się układało? On odpowiedział:– Synu, to twoje życie i twoja decyzja. Żebyś kiedyś nie mówił, że podjąłem ją za ciebie i zrobiłem to w Mielcu. Uznałem, że mam jeszcze czas. Jak dziś przyjechali, to czemu mają nie przyjechać też jutro, za pół roku, za rok, gdy będę gotowy? Zależało mi też, żeby odpłacić się Stali, która wyciągnęła mnie z Rzeszowa i dała zagrać w Ekstraklasie. Ale pewne szanse pojawiają się raz w życiu. Przez pewien czas byłem nawet zły na tatę, że tak mi powiedział, ale po latach zrozumiałem, że miał rację. Uczył mnie odpowiedzialności za życiowe wybory. Każdy ma swoje życie, nikt go za nas nie przeżyje, nawet jeśli popełni błędy, to lepiej, żeby były własne niż pan czasem tej decyzji?Żałować to za mocne słowo. Ale myślę, że jakbym miał drugą szansę, to bym podjął inną decyzję. Może nawet jakbym miał 2-3 dni na przemyślenie wtedy wszystkiego, też bym podjął inną jakaś porada życiowa, którą jednak pan otrzymał i zapadła w pamięć?Być sobą. Nie udawać kogoś, kim się nie piłkarsko często pana warsztat był szlifowany z tatą?Nigdy nie powiedział mi co zmienić, ani co ulepszyć, chyba, że otwarcie o to spytałem. Najczęściej jednak powtarzał:– Synu, jeśli uważasz, że dałeś z siebie wszystko, to jest dobrze. Ale jeśli czułeś, że zrobiłeś coś źle, to więcej tego nie jak żywcem z Kazimierza przy jakiejś okazji narzekałem:– Tato, tyle człowiek daje z siebie, a nie zawsze są Synu, wybrałeś sport drużynowy. Nie zawsze indywidualnie będziesz usatysfakcjonowany. Dużo może być czynników, że akurat nie będzie sukcesów. Ale ty masz zawsze mieć poczucie, że dałeś co tylko mogłeś, że nie masz do siebie pretensji. Jeśli wracasz do domu i czułeś, że mogłeś dać więcej, ale tego nie zrobiłeś, rezygnuj ze pan wychowankiem Stali Rzeszów, tu debiutował w seniorskiej ze swoją klasą szkolny turniej, dostaliśmy zaproszenie do Stali, tak to już poszło. Pamiętam, że debiutowałem w Stali jako nastolatek, od razu w pierwszym składzie. Była taka sytuacja, że trener Zbigniew Gnida zwołał chłopaków z zespołu i pytał w szatni wprost, bo sam miał dylemat.– Chłopaki, albo młody, albo mnie było zaskoczeniem, że zrobił to przy wszystkich. Ale zespół tego dnia postawił na młodego, czyli na mnie. Strzeliłem i wygraliśmy, wydaje mi się, że był to mecz z Borutą Zgierz. Gdybyśmy nie wygrali, trener Gnida nie odzywałby się przez trzy dni do nikogo, nienawidził podjęła pana szatnia? Wtedy stosunki między starszyzną a młodymi były w stali taki trener bramkarzy, Mieczysław Kruk. Bardzo pomagał młodym. Przyszliśmy przed treningiem, to mówił:– Chodźcie chłopaki, szliśmy na bramkę, która stała na piasku, specjalne miejsce do treningu bramkarzy, a tam strzelaliśmy na przykład pierwszemu bramkarzowi, co dla juniora było przeżyciem. W Stali było też fajne, to że zawsze najlepszych sześciu juniorów dostawało „awans” na środową gierkę z seniorami. Tu jak wpadłeś w oko, miałeś szansę przyjść na kolejny trening. Działało Stanisława Skiby Stal Rzeszów miała ogromną szansę na awans do Ekstraklasy, choć na finiszu nie dostawaliśmy już żadnych pieniędzy, a trenowaliśmy sami. Ta bieda i kłopoty jednak nas spajały, byliśmy monolitem, kto nie miał, to zawsze od kogoś pożyczył. Pamiętam, graliśmy z Siarką, a w tym czasie Resovia z Jagiellonią. Brakło nam, że tak powiem, sąsiedzkiej pomocy, jakby Resovia urwała z osobami z tamtego sezonu, czy to piłkarzami Widzewa, czy trenerem Boruty Zgierz. To był dziwny sezon i dziwna spraw jest niewyjaśnionych do dziś. Szkoda, że to się tak potoczyło. Gdyby Stal awansowała, również pewnie część chłopaków z Resovii dostałaby szansę w Ekstraklasie. Finisz bardzo bolał, szczególnie biorąc pod uwagę jak mecz Resovii wyglądał. Straciły na tym oba kluby – za rok oba spadły. Jak poszedłem do Stali Mielec, to gdzie nie jechaliśmy w Polskę, wszyscy się z Rzeszowa śmiali. Pytali: jak można było w jednym roku mieć dwa zespoły walczące o Ekstraklasę, a w drugim dwóch spadkowiczów? Mówiono: rzeszowskie kluby sobie nie pomogły, no to oba pan, gdy akurat doszło do niecodziennej sytuacji: pan grał, a pana tata Stal prowadził. To zawsze budzi pytania, gdy ojciec z synem są w jednej było niezręczne. Aczkolwiek ojciec to dla Stali żywa legenda, miał wielki szacunek w szatni, nikt więc problemów nie robił. Była taka sytuacja w końcówce sezonu, dostaliśmy karnego. W przypadku pudła spadalibyśmy już wtedy, gol przedłużał nasze szanse. Przyszedł do mnie starszy kolega, który był wyznaczony do strzelania:– Młody, twój ojciec jest trenerem, legendą. Jak nie strzelisz, najwyżej cię wyrzucą. Mnie stanąłem do strzelania. Czułem tę presję, do dziś nie pamiętam samego momentu strzelania – wiem tylko, że trafiłem, ale niestety na koniec to się na tak wiele nie ze Stali Mielec była wybawieniem od trzeciej ligi czy miał pan inne oferty?Kluby na Podkarpaciu były biedne, mecze kontrolne graliśmy między sobą. Parę bramek udało się strzelić czy to Siarce czy Stali Stalowa Wola. W pewnym momencie dochodziły mnie głosy z Mielca i właśnie Stalowej Woli. Co najśmieszniejsze, była wtedy też komisja WKU. Pamiętam komentarze komisji, nie pamiętam czy to był chorąży, któryś z tych panów w każdym razie:– Domarski, bo tu już czeka na ciebie Śląsk i Legia. Decydujcie ja wybrałem studia, poszedłem na AWF. Kluby w tym czasie ostro negocjowały, Stal Rzeszów nie chciała mnie puścić, pierwsze sześć kolejek przesiedziałem na chciał pan iść skrótem do Śląska czy Legii?W głowie miałem to, że jestem Rafał Domarski, w wieku 17 lat debiutowałem w Stali Rzeszów, że sobie radzę, że jestem dobry. Byłem wyrobiony kondycyjnie, koledzy zawsze się śmiali, że można orać mną boisko. Jak mam iść w górę, to poradzę sobie sam, bez szatniach wówczas była ciut inna kultura, nie królował jarmuż jak że po wygranych meczach piwko się znalazło. Wychodziliśmy razem z żonami, z dziewczynami, na dyskoteki. Dzisiaj ciężko powiedzieć jak by to wyglądało. Nikt nie przesadzał, moja obecna żona czasem się denerwowała, że wcześnie kończymy zabawę, bo jutro mam trening, a przecież jeśli współczesny piłkarz zrobiłby podobnie, jedno zdjęcie wyjęte z kontekstu i mógłby mieć Stali Mielec trenował pan u Franza facet. Na pewno wtedy gorzej po polsku mówił, śmialiśmy się, że mamy zagranicznego trenera. Kładł nacisk na zaangażowanie, agresję, był mistrzem motywacji i dawał dużo swobody na boisku. Kiedyś nie dostawaliśmy jakiś czas pieniędzy i planowaliśmy strajk. Ugadywaliśmy to w szatni, po sąsiedzku była trenerska pakamera. Ściany z tektury, trener wszytko słyszał. Wpadł i zapowiedział:– Za pięć minut macie być na Nic więcej. Byliśmy na boisku za 3,5 minuty. A potem, po tym treningu, poszedł, wstawił się za nami, powalczył o nas i wywalczyliśmy w tamtych czasach powstało powiedzenie „organizacyjnie Stal Mielec”.Gdy mieliśmy problemy finansowe, zawsze w razie czego mógł pomóc zakład PZL. Jakoś swoimi kanałami klub pożyczał. Ale w momencie, gdy pojawił się Thomas Mertel, dyrektor zakładu powiedział:– Jeśli ten pan przejmie klub, nic już od nas nie zaufano bez zbadania co to za człowiek i zaczęły się wizje roztoczył?Złote góry. Potęga, Liga Mistrzów. Pojechaliśmy do Norymbergi na zgrupowanie. Mertel powiedział, że nas ubezpieczy u tamtejszych fachowców. Wchodziliśmy do gabinetu, lekarz stukał w kolano i wypuszczał. Potem Mertel pokazywał papiery, że nas na sto milionów ubezpieczył. Jak przyszło do kontuzji, nie było tego widać. Już podczas tamtego wyjazdu było widać, że coś jest nie tak. Jego firma to był pokój dziesięć na dziesięć, jedno biurko. Miał kontakty, więc na pierwsze mecze jeździliśmy wypasionym autokarem. Takiego wtedy w Polsce chyba nie miał nikt, bo był to autokar… FC Nuernberg. Rozkładane fotele do spania, z tyłu pokój do analizy, barek, w barku również piwo. Była taka sytuacja, że wracaliśmy z Gdańska, a kierowca po odstawieniu nas od razu jechał do Norymbergi, bo rano ta gdzieś jechała. Później i to się skończyło, jeździliśmy starym Ikarusem, takim jak była ówczesna szatnia Stali Mielec?Na pewno miałem do niej łatwe wejście, bo przeszedłem tutaj z chłopakami z Rzeszowa – Pawłem Klocem, Ryszardem Federkiewiczem, Januszem Czyrkiem. Środowisko mieleckie bardzo mi pasowało, do dzisiaj wspominam je z sentymentem. Do grania świetni piłkarze – Janusz Kaczówka czy mój partner z ataku Boguś Cygan. Na Bogusia można się było czasem powkurzać, że nie biega, ale żartowaliśmy, że jak Boguś jest w składzie, to zaczynamy od 1: sezonie 94/95 strzelił pan dziewięć bramek. Dobry rezultat jak na młodego piłkarza, było wtedy o panu głośniej?Wtedy właśnie, w trakcie, była oferta z Legii. Jakiś czas później interesowała się mną Amica Wronki. Nawet byłem już dogadany, miałem tylko podpisać kontrakt, spakowałem walizki. Grzesiu Lato pracował we Wronkach jako trener, przyjechał po mnie samochodem. Mówi:– Rafał, poczekaj, jeszcze w klubie mam coś do załatwienia i i wyjmuje mi walizki.– Rafał, jednak jedziesz do były czasy, piłkarz nie miał wiele do powiedzenia. Żałowałem, Amica była o wiele stabilniejszym klubem niż Hutnik, który zaraz spadł. Trafiłem do trenera Kasalika, z którym jak pojechaliśmy na zgrupowanie, to dzień w dzień biegaliśmy po górach. Wywoził nas autokarem na drugą stronę i trzeba było wracać w mocnym tempie na obiad. Raz już mieliśmy tego dość i wpadliśmy na genialny pomysł: zrobimy skrót. Tak ten skrót wyglądał, że wróciliśmy przemarznięci na zapadał w pamięć z tamtej szatni Hutnika?Łukasz Sosin zaczynał, wtedy jeszcze grał jako obrońca, przestawił go bodaj dopiero Romuald Szukiełowicz. W bramce stał Siergiej Szypowski. Na ataku Moussa Yahaya, jeden z ciekawszych zawodników z zagranicy, jacy trafili wtedy do Moussa potrafił znał języka, miasta, to czasem i zaginął (śmiech).W Hutniku pana przygoda z piłką się skończyła. Tydzień do ligi, ostatni sparing. Starcie z Markiem Bajorem, wydawało się, że to nic wielkiego. Miał być krótki zabieg w Piekarach. Przebudziłem się po zabiegu, doktor wziął mnie na rozmowę i mówi, że ma dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że operacja się udała, zła jest taka, że nie będę już grał w mu pan?A skąd. Nie mieściło mi się to w głowie. Walczyłem do końca, parę miesięcy trenowałem, próbowałem wrócić. Niestety zdrowia się nie oszuka, a na pół gwizdka nie miało to sensu. Jeszcze dałem się namówić na chwilę dla Struga po znajomości, pomogłem w barażu o III ligę z Sandecją, ale to był po wypadku w dzieciństwie było mocno wyeksploatowane. Tyle operacji na młodym organizmie zostawia ślad. Nie miałem smarowania w rzepce. Nawet o tym nie wiedziałem. Sukcesem w zasadzie dziś mogę nazwać, że doszedłem do Ekstraklasy i strzelałem w niej bramki. Aczkolwiek zawsze pojawia się mimo to zadra – dlaczego tak się pan czuł wtedy, w pierwszej chwili, gdy dotarło do pana, że to koniec z piłką?Przez pierwsze pół roku byłem zły na cały świat. Głupie pretensje. Gdyby nie rodzice i żona Agnieszka to nie wiem czy dzisiaj bym żył tak spokojnie jak żyję. Wydawało mi się, że jest coraz bliżej celu, że gram w lepszych klubach, że pewnego dnia przyjdzie wymarzone powołanie i zagram z orzełkiem na piersi jak ojciec, co zawsze było celem. A człowiek budzi się po zabiegu i słyszy, że nie może już robić tego, co kocha. Nie mogłem się odnaleźć, nie chciało mi się robić nic innego. Wtedy pomógł ojciec.– Dobra, dawaj chłopie. Trzeba żyć. Na piłce świat się nie że miałem te studia, ułatwiły zmianę trybu życia. Przyszła też ciekawa oferta z Kolbuszowianki, gdzie jako 24-latek miałem zostać pierwszym trenerem. To była IV liga. Strasznie się w ten projekt wciągnąłem. Sprowadziłem nawet Darka Marciniaka, który był po wiadomych przebojach. Trzy miesiące woziłem go na treningi, razem dojeżdżaliśmy z Rzeszowa. Przegadaliśmy wiele godzin. Byłem pewien, że wychodzi ze swoich problemów. Nie pił wtedy kropli alkoholu. A jednak tydzień przed ligą poprosił o parę dni wolnego, powiedział, że chce wrócić w rodzinne strony. Już z nich nie pan zaczął trenerkę, obiecujący było źle, ale człowiek został w tej regionalnej piłce, nie wyszedł czym się pan zajmuje?Razem z Przemysławem Matulą jestem trenerem Mobilnej Akademii Młodych Orłów na się miewa tata?A bardzo dobrze. Dwa razy w tygodniu gra w tenisa. Często jeździ na wydarzenia sportowe. Jest syn idzie piłkarskim szlakiem?Nikt go nie zmuszał, ale miał próby. Dużo sportu uprawiał. W którymś momencie powiedział jednak, że nie chce się na ostro w to angażować. Idzie inną drogą, świetnie się uczy, ma inne pasje. Bardzo mu pan patrzy na ligę wtedy a dziś, to gdzie zauważa największe różnice?Powiem to, co każdy dawny piłkarz: zazdrości się stadionów. Legia czy Lech miały fajne obiekty, ale gdzie im do tego, co jest teraz. Szkoda natomiast, że dziś te piękne obiekty nie są wypełnione. Powinny piłka natomiast jest dziś zdecydowanie szybsza. Co tu kryć, można mówić, że było kiedyś więcej indywidualności, że technika, ale myśmy taktycznie byli jak rozlane mleko. to był taktyczny trzeci świat, byliśmy panu życzyć?Zdrowia, jak jest zdrowie, to wszystko jest koniec spytam: jak pan ocenia bramkę na Wembley taty z punktu widzenia napastnika?Akcja pierwszorzędna. Co do wykończenia… Kiedy napastnik oddaje strzał w stronę bramki, ma za zadanie strzelić. Decyzja o strzale była bardzo dobra, a reszta jest historią. Leszek MilewskiFot. NewsPix
W przeciwieństwie do antycznych bohaterów, których losami rządziło fatum i którzy w żaden sposób nie mogli zmienić swojego przeznaczenia, Makbet cały czas miał wybór, bo nikt go do niczego nie zmuszał. Sam wybrał drogę zła, która w końcu doprowadziła go do zguby.
Samotne łzy po twarzy mu spłynęły..Wyobraził sobie własny pogrzeb!Rzucił się na trumnę z płaczem,Ujrzał swoje ciało..Swoje obrzydliwe ciało,Pełne blizn i zadrapań..Ten ciężki worek bólu i męk,Które znosił z każdym zgniłe dzieło leżało gdzie od zawsze chciał, by się znalazło..Obsypane brudem i ziemią, zalane kwasem i nadzieją.. moje moje serce moje zycie ból istnienia moje życie ból ból w sercu ból psychiczny ból wewnętrzny moje mysli moje słowa niezrozumienie wiersz biały wiersze mój wiersz wiersz pogrzeb brak sił brak uczuć brak miłości brakuje mi ciebie pomocna dłoń pomoc śmierć płaczę historia
W swojej książce Już nikt mnie nie skrzywdzi Marcel Moss kolejny raz przenosi czytelników wprost do rzeczywistości nastolatków. Opowieść, którą snuje Maks, nie jest wzięta znikąd – jego świat to obraz tego, z czym mierzą się współcześni nastolatkowie. Poczucie samotności, braku spokoju, konieczność podporządkowania się
nikt cię nie zmusza do Definicja w słowniku polski Przykłady – Nie, Evo, mówię tylko, że nikt cię nie zmusza do dołączenia do tej grupy. - Przypominam, że nikt cię nie zmuszał do wybrania tego zawodu - rzuciła, odwracając się do niej plecami. Literature – Nikt cię nie zmusza do tego, abyś tu mieszkał. Literature Nikt cię nie zmuszał do przyznania się. Nikt cię nie zmusza do tego. Nikt cię nie zmusza do nastawiania budzika ani zrywania się rano. Literature Nikt cię nie zmusza do czytania tego bloga, MadMabel! Literature Nikt cię nie zmusza do przychodzenia tutaj. Nikt cię nie zmuszał do chrztu. Nikt cię nie zmuszał do chrztu opensubtitles2 Nikt cię nie zmuszał do rozmowy z NUMA Literature Nikt cię nie zmuszał do pracy tutaj. – wysyczałam. – Nikt cię nie zmuszał do robienia tych wszystkich rzeczy. Literature - Nie, Evo, mówię tylko, że nikt cię nie zmusza do dołączenia do tej grupy. Literature Nikt cię nie zmusza do oddania iPada. – Nikt cię nie zmuszał do pojedynku, Haynesworth. Literature Nikt cię nie zmusza do rozmowy ze mną opensubtitles2 - Nikt cię nie zmusza do współpracowania ze mną. Literature Dostępne tłumaczenia Autorzy
Tłumaczenia w kontekście hasła "mnie zmuszał" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Wiesz, do czego mnie zmuszał. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Milena i Anna wybrały zawody stereotypowo uznawane za męskie. Jedna poszła na inżynierię lądową, druga zajęła się programowaniem. Zanim zostały studentkami wielokrotnie słyszały, że właśnie studia techniczne zapewnią im wygodne życie. „To tam są pieniądze” – powtarzano w ich rodzinach. Na pierwszą naprawdę satysfakcjonującą pensję musiały jednak pracować znacznie ciężej i o wiele dłużej niż ich koledzy. Dlatego Milena postawiła na cierpliwość, a Anna na własną działalność. Milena Milena chciała zostać lekarką, jak jej mama. Pani Bożena uważała jednak, że bycie lekarzem w Polsce jest ciężkim kawałkiem chleba. – To ja doradziłam jej Politechnikę - mówi. – Nie chciałam, żeby dyżurowała nocami, stresowała się i jeszcze słabo zarabiała. Pomyślałam, że jako inżynier będzie miała lepsze życie. - Pamiętam gdy ruszała kampania „Dziewczyny na Politechniki” – wspomina Milena. - Był 2006 rok a ja akurat szukałam praktyk. Nikt mnie nie chciał. Ani mnie, ani moich koleżanek. Nikt nie chciał dziewczyn. Myślałam wtedy: fajnie, że ktoś chce przełamywać stereotypy i zachęcać uczennice do studiów technicznych, ale co z pracodawcami? Kto zmieni ich myślenie? Według Mileny najważniejsza przyczyna gender pay gap to właśnie stereotypowe podejście do płci i utożsamianie kobiet z domem, opieką oraz wyłącznie miękkimi umiejętnościami. - Niestety, nie wystarczy, że ty sama przełamiesz swoje ograniczenia, będziesz ciężko pracować i ukończysz np. inżynierię lądową – mówi Milena. – Jeśli po wyjściu z uczelni nie trafisz na kogoś, kto również odrobił swoją pracę domową i jest na tyle otwarty, by uwierzyć, że jako dziewczyna dasz sobie radę, będzie ci cholernie ciężko. W każdym razie trzynaście lat temu to był koszmar. Zobacz także: "Mówią do mnie 'pani ładna' i pytają, gdzie jest mop. Dzięki temu wiem, gdzie moje miejsce" Choć wielu kolegów Mileny miało gorsze wyniki od niej, praktyki a później pierwszą pracę znaleźli bez najmniejszego problemu. Zdesperowana dziewczyna zaczęła szukać czegoś poza Warszawą. I rzeczywiście, mniejsze miasto doceniło jej wykształcenie i ambicje. Na trzy miesiące przeniosła się do Łodzi. Praktyki były bezpłatne, ale życie w innym mieście już nie. Żeby je zaliczyć pozbyła się więc niemal całych swoich oszczędności. – Pomyślałam, że to inwestycja, która się zwróci. Dostanę rekomendacje i później będzie już łatwiej. Niestety, nie było. Po skończeniu studiów Milena nie mogła znaleźć pracy w zawodzie przez ponad rok. - Widziałam jak córka popada w coraz większą depresję. Czułam się fatalnie, bo ta Politechnika była w końcu moim pomysłem. Zaczęłam więc sama pytać o pracę dla niej. Znajomych, innych lekarzy, a nawet pacjentów. Po roku udało mi się załatwić dla niej trzy niewielkie zlecenia. Każdy co jakieś trzy miesiące. Ludzie byli z niej zadowoleni, świetnie sobie radziła na budowach, ale nadal nikt nie chciał jej na stałe. Nie miałam wątpliwości, że powodem jest wyłącznie jej płeć. - Nie, nigdy nie myślałam, żeby z tego zrezygnować. Jasne, miałam takie momenty, kiedy żałowałam, że podsłuchałam mamy i nie poszłam na medycynę, ale nigdy się nie poddałam. I to jest chyba to, dzięki czemu w końcu mi się udało. Wytrwałość. Dzięki wsparciu mamy - temu, że jeszcze trzy lata po ukończeniu studiów nie musiała martwić się o utrzymanie – Milena zyskała doświadczenie i na tyle dużą ilość referencji, że w końcu dostała pierwszą poważną pracę. Niska wypłata wcale jej nie zniechęciła. Żarty kolegów również. Miesiąc po miesiącu, ze stoickim spokojem udowadniała swoje kompetencje. Rok po roku rozwiewała ostatnie wątpliwości. Dziś Milena pracuje w tym samym miejscu. Ale dziś jest już dyrektorką. - Nigdy nie zapomnę, że nawet w tych najgorszych momentach, zawsze mogłam liczyć na moją mamę. Nie każdy ma taki komfort. Dlatego wymyśliłam program praktyk wyłącznie dla dziewczyn. Chodzi o wyrównanie szans, ale także o stworzenie przyjaznej przestrzeni, w której nikt nikogo nie ocenia. Celem jest także tworzenie sieci kontaktów, bo gdy dziewczyny rozchodzą się później do różnych firm, nadal mogą wymieniać się doświadczeniami i wzajemnie się wpierać. Ja bardzo wierzę w kobiecą współpracę. I wierzę, że dzięki niej przyspieszenie zmian jest możliwe. Ale muszę jeszcze przekonać do tego kolegów. Zobacz także: Gender pay gap, czyli jak to jest z tą różnicą w zarobkach? Ania Anię zawsze fascynowały wszelkie maszyny. Jako mała dziewczynka lubiła przeczesywać plac zabaw w poszukiwaniu śrubek i tajemniczo wyglądających części. Mówiła, że kiedyś złoży z nich samochód. Niestety, w tajemnicy przed nią rodzice co jakiś czas opróżniali wypełnione metalem szufladki dziecięcej szafki. Przerzuciła się więc na składanie komputerów. W realizacji tego celu już nic nie stanęło jej na przeszkodzie. Pierwszą stronę internetową Anna zbudowała mając trzynaście lat. Nikt jej tego nie uczył. Sama nauczyła się też pozycjonować strony, tworzyć grafiki a później także programować. Kiedy dostała pracę w firmie programistycznej poczuła, że w końcu została doceniona. Niestety, nie było tak kolorowo, jak się spodziewała. - Prawda jest taka, że do pracy polecił mnie kolega. Zostałam sprawdzona i musiałam wykazać się umiejętnościami i wiedzą, ale bez tego polecenia pewnie jeszcze długo byłabym bezrobotna. Dziewczynom nie jest łatwo się przebić. Szybko okazało się, że podczas gdy koledzy Ani zajmują się wyłącznie zleceniami dla klientów, na nią wciąż spadają jakieś dodatkowe zadania. Zanim się obejrzała była nie tylko programistką, ale także osobą odpowiedzialną za kontakty i podtrzymywanie relacji z klientami. Wkrótce miała także zdobywać nowych klientów. - Koledzy uważali, że jako kobieta sprawdzę się w tej roli lepiej od nich. Moja premia zależała jednak od programowania, a dodatkowe zadania tylko utrudniały mi wyrabianie normy. Musiałam więc zostawać po godzinach. Kiedy z pracy odeszła księgowa poproszono Anię, by tymczasowo zajęła się także wystawianiem faktur. Próbowała być asertywna, ale w końcu ugięła się. W ten sposób programowanie zaczęło wypełniać nie tylko jej wieczory, ale także weekendy. - Po miesiącu zorientowałam się, że szef nawet nie szuka nowej księgowej. Ja już byłam wtedy na tyle zmęczona, że puściły mi nerwy. Powiedziałam mu co o tym wszystkim myślę. Byłam gotowa odejść, ale on zaproponował mi podwyżkę. Nie była duża, ale zamknęła mi usta. Tydzień później, gdy całkowicie przejęłam księgowość, odkryłam jednak, że nawet z tą podwyżką zarabiam trzy lub więcej razy mniej od pozostałych programistów - mężczyzn. Mężczyźni mieli dłuższy staż, ale nie wykonywali więcej zleceń od niej. Chciała zarabiać tyle co oni, więc postanowiła znów porozmawiać z szefem. -„Znam kobiety, które zarabiają więcej ode mnie. Nie rozumiem w czym problem” – powtarzał. Nie rozumiał, że nierówność jest w jego własnej firmie. Utrzymywał, że wszystko jest tak, jak należy. A do idealnej równości potrzeba czasu. Ale sam czas przecież nie wystarczy. Trzeba też działań. Ania postanowiła opuścić firmę. Dziś nadal programuje, ale robi to pod własnym szyldem. - Początki nie były łatwe. Kilka lat temu firmy nie były otwarte na programistkę. Żeby chociaż dostać szansę zaczęłam więc udawać handlowca i mówić im o programistach, którzy niby ze mną pracują. Dopiero po miesiącach udanej współpracy moich kontrahentów przestało obchodzić, kto ze mną pracuje. Nabrali zaufania. Dziś mogę być w pełni sobą. A w mojej firmie pracują niemal same kobiety. Ale jak mówię, początki nie były łatwe. Zmiany Zarówno Ania jak i Milena widzą zmiany, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich lat. Cieszą się, że dziś dziewczynom jest choć trochę łatwiej. Ale nie mają wątpliwości – to wciąż za mało! A zmiany przychodzą za wolno. – Jeśli chcemy je przyspieszyć, musimy być bardziej solidarne – mówi Ania. Zobacz także: "Równość płci kończy się tam, gdzie trzeba podnieść 50-kilową skrzynię z rybami”
. 5yxcmn31kb.pages.dev/5705yxcmn31kb.pages.dev/5035yxcmn31kb.pages.dev/7705yxcmn31kb.pages.dev/5415yxcmn31kb.pages.dev/8395yxcmn31kb.pages.dev/2325yxcmn31kb.pages.dev/4235yxcmn31kb.pages.dev/8995yxcmn31kb.pages.dev/3435yxcmn31kb.pages.dev/4045yxcmn31kb.pages.dev/5685yxcmn31kb.pages.dev/4555yxcmn31kb.pages.dev/9275yxcmn31kb.pages.dev/1965yxcmn31kb.pages.dev/878
nikt mnie nie zmuszał sam tego chciałem